BUŁGARIA. Dzień 2. Belogradczik.
Raniutko zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy. Wypiliśmy najlepszą kawę na świecie i najlepsze lody – Corso, które serwuje zwykła stacja paliw Rompetrol. Jechaliśmy dość długo, mijając wiele pięknych miejsc. Do Belogradczika dojechaliśmy dość późno – ok 17.00, ale może to i dobrze, bo największe upały dopadały nas gdy tylko na chwilę wyszliśmy z samochodu. Jak dobrze mieć klimę 😊 Przejechaliśmy przez miasteczko, gdzie widać było, że czas się zatrzymał w czasach ciężkiej komuny. Parking jest tuż pod fortecą. Zapłaciliśmy kilkanaście lewa i weszliśmy oglądać to cudo w upale – dokuczliwym, ale mniejszym niż ten z południa. Belogradczik to niesamowite miejsce. Patrząc na fortecę i skały ma się wrażenie, że wchodzi się do świata baśni, gdzie pojawią się zaraz dwie wierze, oko Saurona, elfy i krasnoludy. Forteca została założona już w III w. n. e. przez Rzymian i miała pilnować drogi, potem weszła pod panowanie Bizancjum, a następnie Bułgarów oraz Cesarswa Osmańskiego. Fortecę zajęli Turcy, dlatego napisy na niej są w języku bułgarskim i tureckim. Świadectwem, że osiedli się oni tu na dobre jest widoczny z fortecy minaret.
Sama forteca to dwie bramy, trochę murów obronnych i schodów, które prowadzą do skał z których rozpościera się wspaniały widok. Warto! Niestety nie udało mi się zrobić zdjęć fortecy takich jakie chciałam. Nowy obiektyw do nowej pełnej klatki okazał się być taki sobie, a poza tym postawiono jakieś metalowe rusztowania przy wejściu do fortecy.
Nie wiedzieliśmy gdzie będziemy spać. Rozglądaliśmy się po drodze przed Belogradczikiem, ale nic fajnego nie znaleźliśmy. Chcieliśmy wjechać na pobliski camping, ale okazał on się zwykłym asfaltowym parkingiem dla 30 osób przed domkiem właściciela, za niemałą kasę. Zrezygnowaliśmy. Wyjeżdżając z campingu zauważyliśmy duży plac tuż przy drodze na którym składowano drewno, a na nim piękną, dużą wiatę z murowanym grillem, duże rozłożyste drzewo i huśtawkę na drzewie. Postanowiliśmy tam zanocować (43°36'41.8"N 22°41'10.0"E). Jak się okazało obok było nawet wc.
Dzieciaki huśtały się do późnego wieczora, a ja ogarnęłam kolację i planowałam kolejne punkty – Adam wbijał je w nawigację. Przez cały rok zbieram pinezki (punkty GPS dla niewtajemniczonych) i nanoszę je na mapę, potem tylko obserwujemy co jest ciekawego w pobliżu i gdzie dalej jechać. Nie ogranicza nas ani nocleg, ani pora posiłku. To się nazywa prawdziwa wolność i to prawdziwie kocham! Poszliśmy spać odsłuchując audiobooka „Medicus”, który wciągnął również dzieci. Zawsze ściągam na okoliczność wyjazdu audiobooki do odsłuchania offline. Włączamy abonament Storytel na czas wakacji. Czytamy w ten sposób wspólnie wiele książek i o nich dyskutujemy. W Medicusie jest kilka erotycznych scen, zatem dzieci tradycyjnie zatykały uszy, robiąc pewnie małą lukę między palcami – no cóż, życie, niech się uczą od nas, a nie na WDŻ, z Fejsika, Tik-Toka albo z Bravo 😊 Noc była ciepła i słychać było pohukiwanie sowy…
Komentarze
Prześlij komentarz