BUŁGARIA. Pierwszy tydzień.

 


LATO - ROK 2021.

Wyruszyliśmy z domu ok 7.00, nie za wcześnie, bo byliśmy zmęczeni weekendem. A jak wyglądał weekend? Cały czas w rozjazdach. Spędziłam go u Magdy Wasiczek, która uczyła mnie fotografować kwiaty. Jeszcze w niedzielę poprzedzającą wyjazd wstawałam o 3.00, aby dojechać do niej, więc ciężej mi było wstać kolejnego dnia, czyli w dzień wyjazdu – w poniedziałek. 

Strzeliliśmy sobie mocną kawkę i wyruszyliśmy, jakoś bez entuzjazmu. Pakowania nie było dużo bo tym razem miałam zabudowę, więc wszystko co potrzebne (oprócz ubrań) mieliśmy w samochodzie. Trasę znaliśmy, podobną jechaliśmy do Rumunii, tyle, że tym razem przejeżdżaliśmy przez inne przejście graniczne. Mimo pandemii kontroli na granicach nie było. Jedynie Słowacy coś zagadali, ale bardziej dla przykładu. Rumuni wcale (kocham ten naród), a Bułgarzy na granicy starali się odczytać coś z naszego paszportu covidowego, na zwykłe paszporty nawet nie spojrzeli, więc i tak mógłby przejechać każdy.

Cały rok planowałam punkty na mapach, zatem wiele było przed nami. Poprzedniego roku byliśmy w Rumunii więc mapę też miałam. Zatrzymaliśmy się na Rompetrol na najlepszą kawę na świecie, kupiliśmy lody Corso. W Penny zakupiliśmy kefiry i ser w pęcherzu (jedyny w swoim rodzaju). Mapa Bułgarii była dla nas zagadką...

Dojechaliśmy do Timishoary. Początkowo mieliśmy zamiar ją zwiedzić, jednak doszliśmy do wniosku, że jeszcze będzie czas. Przejechaliśmy tylko przez miasto. Miasto bardzo piękne - taki Wiedeń w rumuńskim stylu. Poszukaliśmy noclegów na Park 4 Night i Mapy.cz. Okazało się, że za miastem jest rzeka. Zatrzymaliśmy się nad nią. Pierwszy raz doświadczyliśmy w Rumunii tak zaśmieconego miejsca. Nic przyjemnego leżeć nad rzeką w śmieciach, więc wyszukaliśmy miejsca nad rzeką, w którym dałoby się zamieszkać. Pod pięknym dużym dębem tuż przy rzece znaleźliśmy takie (45°38'35.9"N 21°10'51.2"E). Odezwał się głośny rechot żab, przeleciały bociany tuż nad naszymi głowami, a Mapet (nasz pies podróżnik) był w tej chwili najszczęśliwszym psem na świecie. Jesteśmy dumni z psa. Jak był mniejszy wymiotował w samochodzie i się bał. Przyzwyczaił się jednak do naszego nomadowego życia i teraz ochoczo sam wskakuje do samochodu.


DZIEŃ 2. BELOGRADCZIK.


Raniutko zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy. Wypiliśmy znów najlepszą kawę na świecie i kolejne w ostatnich dniach lody Corso, które serwuje zwykła stacja paliw Rompetrol. Jechaliśmy dość długo, mijając wiele pięknych miejsc. Do Belogradczika dojechaliśmy dość późno – ok 17.00, ale może to i dobrze, bo największe upały dopadały nas gdy tylko na chwilę wyszliśmy z samochodu. Jak dobrze mieć klimę 😊 Przejechaliśmy przez miasteczko, gdzie widać było, że czas się zatrzymał w czasach ciężkiej komuny. Parking jest tuż pod fortecą. Zapłaciliśmy kilkanaście lewa i weszliśmy oglądać to cudo w upale – dokuczliwym, ale mniejszym niż ten z południa. Belogradczik to niesamowite miejsce. Patrząc na fortecę i skały ma się wrażenie, że wchodzi się do świata baśni, gdzie pojawią się zaraz dwie wierze, oko Saurona, elfy i krasnoludy. Forteca została założona już w III w. n. e. przez Rzymian i miała pilnować drogi, potem weszła pod panowanie Bizancjum, a następnie Bułgarów oraz Cesarswa Osmańskiego. Fortecę zajęli Turcy, dlatego napisy na niej są w języku bułgarskim i tureckim. Świadectwem, że osiedli się oni tu na dobre jest widoczny z fortecy minaret. 

Sama forteca to dwie bramy, trochę murów obronnych i schodów, które prowadzą do skał z których rozpościera się wspaniały widok. Warto! Niestety nie udało mi się zrobić zdjęć fortecy takich jakie chciałam. Nowy obiektyw do nowej pełnej klatki okazał się być taki sobie, a poza tym postawiono jakieś metalowe rusztowania przy wejściu do fortecy.
Nie wiedzieliśmy gdzie będziemy spać. Rozglądaliśmy się po drodze przed Belogradczikiem, ale nic fajnego nie znaleźliśmy. Chcieliśmy wjechać na pobliski camping, ale okazał on się zwykłym asfaltowym parkingiem dla 30 osób przed domkiem właściciela, za niemałą kasę. Zrezygnowaliśmy. Wyjeżdżając z campingu zauważyliśmy duży plac tuż przy drodze na którym składowano drewno, a na nim piękną, dużą wiatę z murowanym grillem, duże rozłożyste drzewo i huśtawkę na drzewie. Postanowiliśmy tam zanocować (43°36'41.8"N 22°41'10.0"E). Jak się okazało obok było nawet wc. 
Dzieciaki huśtały się do późnego wieczora, a ja ogarnęłam kolację i planowałam kolejne punkty – Adam wbijał je w nawigację. Przez cały rok zbierałam pinezki (punkty GPS dla niewtajemniczonych) i nanosiłam je na mapę, teraz tylko obserwowaliśmy co jest ciekawego w pobliżu i gdzie dalej jechać. Nie ograniczał nas ani nocleg, ani pora posiłku. To się nazywa prawdziwa wolność i to prawdziwie kocham! Poszliśmy spać odsłuchując audiobooka „Medicus”, który wciągnął również dzieci. Zawsze ściągam na okoliczność wyjazdu audiobooki do odsłuchania offline. Włączamy abonament Storytel na czas wakacji. Czytamy w ten sposób wspólnie wiele książek i o nich dyskutujemy. W Medicusie jest kilka erotycznych scen, zatem dzieci tradycyjnie zatykały uszy, robiąc pewnie małą lukę między palcami – no cóż, życie, niech się uczą od nas, a nie na WDŻ, z Fejsika, Tik-Toka albo z Bravo 😊 Noc była ciepła i słychać było pohukiwanie sowy…

DZIEŃ 3. JASKINIE KRASOWE I ŁOWECZ.

Wstał dzień i naszym planem stały się jaskinie – niebylejakie. Nie ma takich w Polsce. Olbrzymie sale krasowych jaskiń z prześwitami w skale… Jednak ich piękno miało nas jeszcze zaskoczyć.
Pierwszą z nich którą odwiedziliśmy był tzw. Most Diabła, Diabelski Most (43°18'54.7"N 23°33'06.8"E) czy jak kto zwał… Jaskinia jest ogromnym mostem rozpościerającym się nad głowami. 


Szliśmy do niej od miejsca parkingowego (43°18'42.6"N 23°33'22.9"E) około kilometr łąkami i lasem, wzdłuż pięknego wąwozu. Trzeba było Mapeta wziąć na smycz, bo wariat latał za jaszczurkami zwinkami, które zmykały nam tuż przed nosem – piękne zielone, duże i zwinne. A Mapet, jak to Mapet instynktownie by wskoczył za nimi do wąwązu. Na szlaku do Diabelskiego mostu można było pomoczyć nogi w strumieniu i usiąść przy specjalnie przygotowanych turystycznych wiatach, a nawet zrobić grilla. Sama jaskinia przepiękna, a ponieważ na jej dnie zbiera się woda, dzieciaki pobiegały po mostkach i kładeczkach.

Kolejnym naszym wyzwaniem były tak zwane Oczy Boga. Ku naszemu zaskoczeniu jaskinia była tuż przy drodze, a właściwie przechodziła pod nią. Porada - najlepiej zaparkować sobie tuż przy samym wejściu (43°10'29.6"N 24°04'30.0"E), przy straganach z pamiątkami.
Polacy zarabialiby na tej jaskini kokosy, a tu w Bułgarii jaskinia jest za free, podobnie jak poprzednia przez nas zwiedzona. Jaskinia zaskakuje. Cudo!


Te „oczy” – czyli ogromne okna jaskini rzucają promienie na skałę naprzeciw, gdzie znajduje się ikona Jezusa. Robi to wrażenie i faktycznie odczuwa się mistyczność tego miejsca. Oczywiście można to poczuć, kiedy jest się tu samemu, a my byliśmy. Pozytywne skutki pandemii.

Wieczorkiem pojechaliśmy do Łowecza. Nieopodal miało być nasze miejsce noclegowe. W Łoweczu zobaczyliśmy tylko most przypominający ten z Florencji. Ten kamienny most stanowił połączenie dwóch części miasta, był swego rodzaju "bazarem", zaopatrującym mieszkańców miasta w przedmioty użytku codziennego, ubrania i żywność. Był też miejscem spotkań, tajnych zebrań przedstawicieli ówczesnej bułgarskiej opozycji.


Mąż zakupił też piwo, które mieliśmy próbować... Niestety bułgarskie piwo nie zachwyca...


DZIEŃ 4. TROJAN, MONUMEMN WOLNOŚCI. BAŁKAN ŚRODKOWY.


Spędziliśmy piękny wieczór nad rzeką Osym w bardzo ładnym miejscu (43°06'55.4"N 24°43'35.8"E). Nad czystą rzeką pełną kwitnących glonów latały ważki i ptaki. Żaby dały koncert.

Zmierzając do Doliny Róż wstąpiliśmy na targ w Trojan. Uwielbiam chodzić na targ. Chłonę wtedy zapachy, cieszę się kolorami i folklorem danego miejsca. Na targu było sporo ludzi. Na stoiskach kukurydze, papryki, fasola i zielenina. W jednym miejscu pan sprzedawał miedzianą maszynerię do produkcji rakiji (miejscowego trunku). Sama bym sobie sprawiła, gdybym miała miejsce w domu. Niestety 49m2 nie dałoby rady ;)


Przesuwając się dalej od Trojan zaczął się teren górzysty Bałkanów Środkowych. Zatrzymaliśmy się na parkingu pod Monumentem Wolności - miejsce to powstało dla upamiętnienia wyzwolenia spod niewoli Osmanów w 1778 roku i Niemców w 1944 r. (42°46'37.2"N 24°36'51.5"E)


Bardzo piękny widok rozpościera się z wysokości 1600 m n.p.m. 


Wejście jest łatwe, a na parkingu czekają rarytasy. Warto się obkupić. My kupiliśmy konfiturę różaną, poziomki w miodzie i lizaki koguciki. Wokół brykały konie.


DZIEŃ 4. POPOŁUDNIE. GROBY TRACKIE. DOLINA RÓŻ. KAZANŁYK.


Bułgarska Prowansja? Ojjj tak... To miejsce jest piękne i warte odwiedzenia. Dolina Róż (
42°42'16.6"N 25°19'37.2"E; 42.704600, 25.327000) to miejsce pełne kwiatów i zapachów. Nie trafiliśmy na czas kiedy kwitną tu róże (w czerwcu), ale i tak widoki lawendowych i słonecznikowych pól z porozrzucanymi tu i ówdzie trackimi grobowcami są rajem dla oczu. 



Napełniliśmy wodę (42°42'12.2"N 24°37'57.4"E; 42.703400, 24.632600) i pojechaliśmy zwiedzać.


Grobowce trackie i kurhany są tu wszędzie. Można by rzec Dolina Królów... My zwiedziliśmy dwa grobowce, na więcej nie było czasu. 
Pierwszy przez nas zwiedzany grobowiec należał do Seuthesa III (42°41'58.6"N 25°20'01.0"E; 42.699600, 25.333600). Seuthes III był królem Królestwa Odrysów z Tracji od ok. 331 do c. 300 p.n.e. i założycielem pobliskiego trackiego miasta Seuthopolis.
Jest to jeden z najbardziej wyszukanych grobowców w Dolinie Władców Trackich. W pierwszej komnacie grobowca złożono konia w ofierze, można tam zobaczyć głowę króla misternie wykonaną z brązu - oczy rzeźby są alabastru. Wąskie przejście poprzedzone małymi marmurowymi drzwiami przypomina przejście w egipskich piramidach i prowadzi do kolejnych komnat gdzie znajduje się kamienne łoże grobowe - pierwotnie wypełnione przedmiotami powszechnego użytku i złotem.
Kolejnym grobowcem, który zwiedziliśmy był murowany tracki grobowiec z okresu hellenistycznego (42°37'31.8"N 25°23'59.6"E; 42.625500, 25.399900). Do teraz nie wiadomo do kogo należał. Grobowiec jest częścią ogromnej (liczącej ponad 500 obiektów) nekropolii, leżącej w pobliżu starożytnego trackiego miasta Seuthopolis. Przypuszcza się, iż należał do jakiegoś władcy lub wielmoży trackiego, który został pochowany w nim wraz z żoną. Na uwagę zasługują tu malowidła ścienne w okrągłej komorze grobowej i wąski korytarz pomalowany na czerwono. Pierwszy fryz w komorze grobowej przedstawia uroczystą ucztę, w której uczestniczy małżeństwo, mąż i żona. Przypuszczalnie chodzi o uroczyste pożegnanie przez żonę zmarłego męża. Przedstawione są tu też sylwetki towarzyszących parze muzykantów, sług i koni. Na drugim fryzie znajduje się scena z wyścigów na dwukołowych wozach. Malowidła w korytarzu zawierają sceny walki pieszych i konnych. Malowidła reprezentują wysoki poziom artystyczny i wykazują mieszany styl tracko-grecki. Mnie zachwyciły.

Grobowiec jest kopią oryginalnego grobowca stojącego tuż obok. Jest tak cenny, że trzeba było go chronić przed zniszczeniem ze strony zwiedzających.

Po zwiedzaniu grobowców pojechaliśmy do Muzeum Róż, które stoi w otoczeniu pięknego parku. Samo muzeum jest małe. Zachwyceni byliśmy zapachami, które fundował nam sklep z pamiątkami. Zakupiliśmy tu wodę różaną i pamiątkowe mydełka w kształcie róż.

Wieczór zakończyliśmy na darmowym campingu (42°34'45.5"N 25°25'49.1"E; 42.579300, 25.430300), który jest położony między termami, a aquaparkiem. Aquapark Mineralen Plaj-Ovoshtnik (leżący pięć minut drogi pieszo od campu) jest fantastyczny i niedrogi, o czym dowiedzieliśmy się następnego dnia rano. Niestety aquapark był tego wieczora zamknięty, zatem zawiedzeni, że nie możemy póść się wykąpać zajęliśmy się przygotowywaniem kolacji i malowaniem akwarelką. Dzieci namalowały piękne obrazki. Właściciel campingu okazał się fajnym gościem, mówiącym dobrze po angielsku. Mąż pogadał - właściciel poczęstował rakiją, sałatką szopską i grillowaną cukinią - to trochę inny rodzaj cukini o słodkim i aromatycznym smaku. My odwdzięczyliśmy się polskimi oscypkami :)


DZIEŃ 5. PORANEK BUZŁUDŻA I ETYR.

W 1891 r. Dimityr Błagojew wraz z grupą bułgarskich socjalistów zorganizowali u podnóża Buzłudży tajne zebranie, na którym zapoczątkowali zorganizowany ruch socjalistyczny w Bułgarii. Zebranie to przeszło do historii pod nazwą kongres buzłudżański. W celu upamiętnienia tego wydarzenia na szczycie został wzniesiony Dom-Pomnik Komunistycznej Partii Bułgarii, który wkrótce potem stał się symbolem socjalizmu w Bułgarii.

Buzłudża (42.735700, 25.394700) to symbol komunizmu pełną gębą!

Niesamowite miejsce sugerujące, że kosmici tu byli. Niestety nie mogliśmy wejść do środka. Obiekt zamknięty. Wiem z archiwalnych zdjęć, że wnętrze wypełniają wspaniałe mozaiki z podobiznami założycieli komunizmu. Niestety obiekt niszczeje. Dziurawy dach i wilgoć robi swoje. Oczywiście mogliśmy złamać prawo jak to zrobiło dwóch młodych Niemców, którzy wspięli się po murach i zajrzeli do środka, ale przecież trzeba być dobrym przykładem dla dzieci :)

Jadąc z samego szczytu natknęliśmy się też na wspaniałe socrealistyczne pomniki oraz domy i kurorty dawnych dygnitarzy.


Etyr (42.803300, 25.349300) to wieś obok miejscowości Grabowa przekształcona w 1964 r. na skansen. Możemy się tu przenieść w czasie i zobaczyć prawdziwą bułgarską zabudowę. 


Żywy skansen - Etyr dostarczył wiele atrakcji dzieciom. Można tam zobaczyć ludowe wyroby: biżuterię, ceramikę, garncarstwo, tkaniny oraz spróbować tradycyjnych słodyczy. 

Przy wejściu witają nas socrealistyczne mozaiki, ale kiedy miniemy wejście stoi piękny niebieski dom - pierwszy w malowniczej uliczce. Na uwagę zwraca pokrycie dachów kamiennymi dachówkami.


W skansenie jest również czynna cerkiew z niesamowitym klimatem - palą się świece i panuje tu uduchowiony klimat.











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

BUŁGARIA. Dzień 4 - popołudnie. Dolina Róż. Groby trackie i Muzeum Róż w Kazanłyku.

SPANIE NA DZIKO W NAMIOCIE DACHOWYM. Co wziąć ze sobą w świat?

RUMUNIA. Tydzień drugi.